Jubileuszowa edycja maratonu w Poznaniu. Nie mogło zabraknąć ludzi z KS ZRYW Radziejów. Gratulacje dla nich za wyniki i wytrwałość!
- Jacek Lewandowski – czas netto 03:11:31 , miejsce OPEN(M)- 311, kategoria M30 – 155 miejsce
- Radosław Małolepszy – czas netto 03:12:39 , miejsce OPEN(M)- 341, kategoria M30- 167 miejsce
- Paweł Śrubas – czas netto 03:58:46 , miejsce OPEN(M) – 2263, kategoria M40 – 569
- Krzysztof Marcyjaniak – czas netto 05:00:37 , miejsce OPEN (M) -4512, kategoria M40 – 1120
Relacja Pawła Śrubasa (cóż więcej można dodać?). Bez zbędnych ceregieli i anonsów. Bierzcie i czytajcie!
„Jedziemy w trójkę. Krzychu, Ja i Emilka. Tym razem bez rodziny, tak więc nie będzie zabawnie. Emilka nie biega, załapała się na podwózkę do Poznania do Marleny. Marlena wita nas makaronem z kurczakiem i szpinakiem. Kolejna partia węglowodanów dostarczona do organizmu. Daruje nam także własnoręcznie zrobione jogurty z orzechami. Z bólem z nich rezygnujemy w obawie, że nazajutrz może poczynić nam gastralnego psikusa podczas maratonu.
Potem wizyta w hotelu i marsz do biura zawodów po odbiór pakietów. Tam znów łapiemy się na darmową wyżerkę makaronu w ramach pasta party. Gdy wracamy do hotelu zapada zmrok. Idąc, Krzychu zagaduje mnie słowami- „nie odnosisz wrażenia że idziemy ulicami gdzie jakby za każdym rogiem czaił się ktoś kto nam może dać w mordę?” 7 sekund po tych słowach, mijamy grupkę osób. Spokojnie, nie chcieli nam dać w mordę, a pewnie nawet nas nie zauważyli. Natomiast my usłyszeliśmy wyrywek opowiadania jednego z nich, który gestykulując opowiadał „i on mu buła, buła, buła”. Krzychu to jednak potrafi wyczuć moment.
I to wszystkie zabawne opowieści z tej wyprawy. Zapewne zawiodę czytelnika owej opowieści, ale tym razem nie zdarzyło się nic zabawnego.
Zresztą nazajutrz nie było już zabawnie. Wyjątkowa jak na tę porę roku wysoka temperatura oraz liczne podbiegi zrobiły to, iż wiele osób cierpiało i męczyło aby ukończyć ów maraton. Miłym akcentem na trasie były liczne zespoły grające muzykę gitarową. Szczególnie miło się zrobiło jak zobaczyłem sąsiadujące z sobą dwie ulice, które osobiście mi są bliskie, a jednocześnie bliskie sobie historycznie, a mianowicie ulice Płowiecka i Grunwaldzka.
Tym razem także spotkałem karła, tego samego co we Wrocławiu. Tym razem nieco później go wyprzedziłem. Albo on biegł szybciej, albo Ja wolniej. Żadna to satysfakcja, bowiem widząc jego starania i wysiłek tylko oddałem mu należny szacunek, gdyż on musiał znacznie więcej niż Ja i inni biegacze włożyć wysiłku w ten maraton.
Później finisz i radość. Krzychu także odmeldowuje się na mecie. Świętujemy razem podczas powrotu w biegowej restauracji Macdonald😀.
Co udało mi się osiągnąć? To w następnym raporcie, który już za chwilę. A tym czasem, dzięki Waldek że znów mogłem na Ciebie liczyć. „