- Paweł Śrubas – czas 03:56:57 , OPEN – 1014
- Krzysztof Marcyjaniak – czas 04:55:18 , OPEN – 2594
Tradycyjnie żywiołowa relacja Pawła poniżej;
„W pogoni za krasnalami
Wyjazd do Wrocławia już w piątek. Nie, nie sam. Z rodziną. Będzie fajnie. Oczywiście wszystko prawie zaplanowane, łącznie z ZOO i Panoramą Racławicką. To podobno aby zająć mi czas, żebym się nie nudził, nie stresował i nie myślał o niedzielnym starcie. Podobno.
Wracamy tego dnia do hotelu późnym wieczorem i decyduje się iść sam na stadion odebrać pakiet startowy. Po co mam zabierać całą rodzinę jeszcze w ponad dwukilometrową przechadzkę? Niech sobie odpoczną. Należy im się odpoczynek! Idąc zapada zmrok. Jestem sam na bocznych uliczkach w bezpośrednim sąsiedztwie ogromnego parku Szczytnickiego. Dochodząc do głównej ulicy wchodzę w jeszcze większy niż park ogromny tłum ludzi. Szybko okazuje się iż stałem się mimowolnie w ciągu paru minut ultrasem, czyli kibicem wrocławskiego klubu żużlowego Sparty Wrocław. Idę w nimi w tłumie na stadion, bowiem jak się okazuje za paręnaście minut rozpocznie się mecz żużlowy Wrocławia z „przyjacielami” z Leszna. Jedynie co mnie mnie wyróżnia od kibiców to to, iż nie mam czarno-czerwonego szalika klubowego, nie jestem pijany, nie trzymam w ręku puszki lub butelki z piwem oraz nie „dre japy” Sssspaaaaarta! No cóż, dopóki się nie wydało idę z nimi. Przed samym stadionem skręcam w prawo a oni w lewo. Docieram do biura zawodów i szybki odbiór pakietu. Wychodząc staram się przemyśleć moją drogę powrotu do hotelu. Włączam nawigację w telefonie i dochodzę do wniosku, że „tą inną drogą” będę szybciej, czyli że jest krótsza. Owszem, była krótsza, ale tym razem szedłem pod prąd kibiców zmierzających ku stadionowi. Zapadł zupełny zmrok i po kilkudziesięciu metrach słyszę za plecami śpiew: „Uuuuuuuniaaaaa Leeeeeszno!”. Te dwie sekundy zmroziły moją krew. Pomyślałem: „Czyżbym przekroczył strefę buforową pomiędzy „przyjacielskimi” drużynami. Czy może jestem na styku dwóch stref kibiców i zaraz stanę się świadkiem a pewnie i ofiarą potyczki pomiędzy dwoma klubami? Te dwie sekundy to było pewnie w moim odczuciu co najmniej godzina niepewności. Jednak przyszło ukojenie. Ów śpiewak dokończył swój słowiczy śpiew frazami: „to nie jest polski klub, to nie jest polski klub, to nie jest polski klub, o NIE!”
W sobotę znowu przeciągnięty po Wrocławiu, żebym znowu nie myślał i się nie stresował. Widać, że rodzina o mnie dba. Tego dnia dojeżdża Krzychu. Nie widzimy się, rozmawiamy jedynie telefonicznie, bowiem posiada miejsce noclegowe w odległym o ponad 5 km hotelu.
Za to niedziela zaczęła się idealnie. W windzie spotykam trzech biegaczy, który jeden z nich pyta się nie czy znam drogę. A owszem i znam, bowiem w piątek już tam byłem. Idziemy razem dochodząc do ogromnego parku. Ja znam drogę, ale tę ulicą i chodnikiem. Jeden z moich współtowarzyszy mówi, że pójdziemy parkiem bo to przyjemniej. Poszliśmy….. nie w tę stronę…. dwa kilometry w drugą. Czyli zanim dotarłem na miejsce startu miałem już w nogach przeszło 4 kilometry. Dziękuję wam koledzy, których imion nawet nie znam.
Krzychu już nie czekał na mnie w umówionym miejscu. Dotarłem przecież mocno spóźniony na zaledwie 20 minut przed startem. Udało nam się jednak spotkać na płycie stadionu. Chwila rozmowy i przybicie „piąteczki” na powodzenie.
Potem start. Jest fajnie, chłodno choć słonecznie. Noga za nogą i tak dalej. Mijam Pawła – to taki znany biegacz, który wszystkie maratony biega na bosaka z polską flagą. Mijam także karła, ale za to mnie mija Japończyk w japonkach. Tak, tak – Japończyk biegł w japonkach i jeszcze mnie wyprzedził. Strasznie motywujące. Po 30 km zaczynają się schody. Upał blisko 25 stopni. Odczuwają to wszyscy. Niektórzy zatrzymują się. Widać dramat i walkę niektórych. Nawet łzy i płacz dorosłych mężczyzn. Dobiegając do jednego z nich, który gestykulując rozmawia z kimś kierując głowę ku górze. Przebiegając usłyszałem tylko: „no pięknie, jeszcze zabierz mi stopy a już wtedy naprawdę będzie super”.
Dobiegłem ze swoim nowym rekordem czasowym, pobijając go o całe 3 sekundy:) Krzychu też dobiegł i to w całkiem dobrej formie. Wydaje się, że medal był spersonalizowany, tylko który z tych brodaczy to Krzychu? Jakieś pomysły?
Czy muszę wspominać o tym, iż czuwał nade mną Waldek podczas treningów? To chyba oczywiste, jednak publicznie warto napisać – Dzięki Waldek za przygotowanie materiału treningowego!