- Krzysztof Marcyjaniak – ćwierćmaraton czas 01:06:59, miejsce open 69
- Paweł Śrubas – półmaraton – czas 01:50:38, miejsce open 31
Poniżej relacja Pawła Śrubasa w formie wypracowania pisemnego (pisownia oryginalna);
Wróciłem….do pisania…. ale czy na dobre, to się okaże bowiem już teraz straszą nas czwartą falą. Żyjmy życiem doczesnym i cieszmy się tym co mamy. A mamy naprawdę niewiele, bowiem imprez biegowych w tym okresie, na które można zwrócić uwagę jest naprawdę niewiele. Restrykcyjnie COVIDowe spowodowały to iż część biegów w ogóle nie ma miejsca, część organizatorów boi się ryzyka inwestycji finansów w tego rodzaju imprezy lub po prostu obawia się o swoje dobre imię. Niejednokrotnie dało się słyszeć jaki stek pomyj wylewano na głowę organizatora z powodu anulowania imprezy w ostatniej chwili. Organizator często nie zwracał opłaty wpisowej bowiem po prostu nie miał z czego oddać. Znaczną część wpisowych pieniędzy przeznaczył przecież na organizację biegów (medale, koszulki,ręczniki, gadżety i inne z tym związane).
Ale nie o tym tutaj mowa. Wrócimy do Krzycha i Pawła. W ostatnią niedzielę, 4 lipca, nieświadomie wyruszyli w Święto Odzyskania Niepodległości USA do Łękna w ok. 2godzinną trasę autem. Kilka dni wcześniej dojrzeli łakomy kąsek w postaci półmaratonu i ćwiećmaratonu. Podróż zaczęła się o godz 6 rano. W aucie muzyczka, śmiechy itp. do czasu…. do czasu dotarcia do Łękna czy też Zaniemyśla. Sami nie wiedzieliśmy gdzie w tym momencie byliśmy. Zgadza się – zabłądziliśmy i nie mogliśmy znaleźć biura zawodów, pomimo używanej nawigacji. Na nasze usprawiedliwienie wpływa fakt, iż biuro zawodów było w ….. wigwamie, w lesie…… przy budynku leśniczówki. Jak już czytelnik się domyśla, w lesie brak nazw ulic. Co chwila autor tego tekstu pytał się Krzycha „czy już mogę się denerwować?” Krzychu odpowiadał wyczerpującą odpowiedzią: „Nie”. No nic, w końcu trafiliśmy i jak się okazało to wcale nie było trudne (shit happens).
Odbiór pakietów i oczekiwanie na start. Krzychu startuje pierwszy bowiem brawurowo wybrał opcję ćwiećmaratonu (nieco powyżej 10km). Półgodziny później startuje Paweł na dystansie półmaratonu (21 km). Po pierwszych kilometrach dociera do mnie- nie będzie łatwo. Trasa wyłącznie przełajowa, pofałdowana, z kilkoma podbiegami i o zgrozo … piaszczysta. Nogi się zapadają, czasem czuje jakbym biegł po plaży. Trasa dróżkami leśnymi, czasem szerokimi, czasem wąskimi a czasem….. zarośniętymi podmokłymi ścieżkami. Czujność i baczenie na trasę przed sobą to obowiązek tego biegu o czym zapomniały… dziki. Dziki? – zapyta się czytelnik. Jakie dziki? Uspokajam – w czasie rzeczywistym nie spotkałem żadnych dzików oprócz śladów racic, które odcisnęły się w bagnie, a które nagle pojawiało się na wąskim, zarośniętym po kolana i krętym odcinku trasy. Widać dziki albo były mniej uważne albo zapierniczały z taką szybkością, iż nie zdążyły wyhamować lub je ominąć.
Czy wspominałem o muchach? Nie o setkach, nie o tysiącach, lecz o milionach, całych watahach much, które mają za zadanie jedno – zeżremy was żywcem! Nawet jeśli jakoś przeżyjemy to umilą nam trasę wlatując wszędzie- do nosa, do ust, do oczu. A niech was piekło pochłonie paskudne muchy!
Na drugiej pętli widzę Krzycha, który podaje mi kubek z wodą. Wykrztusił z siebie – „można się zmęczyć, nie?”. Za te pytanie powinien dostać w r..j. Jak śmiał? Ja mam przed sobą jeszcze ponad 10 km, a on to mówi z sarkastycznym uśmiechem. Odrazu pojawia mi się złość na samego siebie – „dlaczego przed biegiem nie sprawdziłem co to za bieg, tylko odrazu w przypływie radości zapisałem się na niego i namówiłem Krzycha na start. Ha!- ma za swoje, on także się męczył.
Po biegu szybka dekoracja uczestników. Pochłaniamy niezbadane ilości arbuza, które organizator przewidział dla uczestników. Zawsze to zastrzyk dobrych witamin po wymagającym biegu. Idąc do auta zapytałem Krzycha – „byłeś na podium?” Odpowiedział: „Nie, ale kilka razy przeszedłem obok niego”. Tak więc ustalmy naszą wspólną wersję: Krzychu otarł się o podium i tego się trzymajmy. Co było w Łęknie to zostaje w Łęknie.